-
Nowy Jork, jesteście wspaniali! Dziękujemy!
-
Starczy, głupku! Wiedzą to! Kochamy was!
Ostatnie
światła zgasły, zespół zbiegał po schodach do piwnicy, w której mieścił się
backstage. Zmęczeni, mokrzy od potu i wody, którą oblewali się nawzajem, padli
na kanapy i fotele. Pomieszczenie nie było duże, ale wystarczyło im. Nie mieli
najmniejszej ochoty udać się do łazienek i zbierać rzeczy, a jednocześnie
pragnęli znaleźć się już w zasypanym przez śnieg Littleton, gdzie czekała cała
rodzina. Był dwudziesty trzeci grudnia, a właściwie już dwudziesty czwarty,
ponieważ zegar wiszący na ścianie pokazywał godzinę pierwszą trzydzieści.
Padali z nóg, a czekał ich jeszcze męczący lot samolotem sprowadzonym specjalnie
dla nich. Po sześciu latach od pamiętnej imprezy urodzinowej Ellingtona i
Rylanda wszystko się zmieniło. Ross zerwał złote kajdany Disney’a, Riker i
Rocky wreszcie zaczęli wyrażać siebie nie tylko przez strój ale i dojrzałe
teksty, Rydel dała odpocząć swoim włosom, a ich brązowy, naturalny kolor
postarzył ją, więc nie wyglądała już jak mała dziewczynka. A Ellington? On się
nie zmienił. Zachował swój urok i poczucie humoru oraz naturalność. R5Family
rozrosła się na caluteńki świat, a jej członkami nie byli tylko nastolatkowie,
ale także osoby dorosłe. R5 stało się wzorowym zespołem, otrzymało mnóstwo
nagród, przebiło wszystkie marne boys-bandy.
-
Ruszajcie tyłki, nie ma siedzenia. Wigilia już dziś! – Andre wymachiwał
energicznie rękoma, poganiając Lynchów i Ratliffów.
Chcąc
nie chcąc wstali i rozpoczęli pakowanie instrumentów oraz prywatnych rzeczy,
które zostawili przed koncertem na backstage’u. Ekipa, która z nimi podróżowała
pomagała, a raczej robiła więcej niż poruszający się w żółwim tempie muzycy.
***
-
Wujek Rocky wrócił! – krzyknął szatyn zaraz po przekroczeniu progu ogromnego
domu należącego do dziadków.
Gdzieś
w głębi rozległo się dudnienie drobnych nóżek po schodach. R5 odstawiło walizki
na bok i zaczęło zdejmować puchowe kurtki, buty oblepione śniegiem, czapki i
szaliki.
-
Tata, tata, tata! - Mały pięcioletni chłopczyk o brązowych włosach związanych w
kucyk i o ogromnych brązowych oczach rzucił się Rocky’emu w ramionami. Ten
podniósł go i przytulił najmocniej, jak mógł. – Tęskniłem.
- Ja
też, kochanie, ja też. – Pogładził główkę chłopca i ucałował ją. W oczach
poczuł zbierające się łzy wzruszenia.
Obok
Riker tulił blondynka o brązowych oczach, który przywarł do niego, jakby już
nigdy nie chciał go puścić. Mężczyźni z dziećmi na rękach weszli do ogromnego
salonu. Sięgająca sufitu choinka uginała się po ciężarem ozdób i pierników.
Ross pozwolił sobie ściągnąć jednego. W obłożonym cegłą kominku wesoło trzaskał
ogień. Rozsiedli się wygodnie na dwóch kanapach i fotelach, okrytych kocami w
motywy świąteczne. Tylko Rocky i Riker wciąż stali. Z góry rozległy się kroki i
już po chwili do salonu wpadli Stormie z Markiem, Cheryl i George, wszyscy
dziadkowie. Najstarszy uwijał się szybko z powitaniami, które utrudniał mu
wiszący na szyi synek. Nie chodziło o to, że nie tęsknił za rodzicami czy
dziadkami, ale była osoba jeszcze ważniejsza od nich. Kobieta stała oparta o
drewnianą framugę i przyglądała mu się z delikatnym, tajemniczym uśmiechem.
Uśmiechnął się szeroko i podszedł do niej. Jedną ręką objęła blondyna, a drugą
chłopca i trwali tak w rodzinnym uścisku, dopóki reszta zespołu ich nie
rozdzieliła. Pośród zgromadzonych była też Rosella. Rocky bez namysłu wpił się
w jej usta, gdy tylko do niego podeszła. Pocałunek był dość krótki, ponieważ
chłopiec zaczął się wiercić na rękach taty. Cheryl wróciła na górę, a po chwili
przyniosła zaspaną, lecz uroczą trzyletnią dziewczynkę ubraną w różowe tutu i
białą bluzeczkę. Rydel wybuchła płaczem na jej widok. Podbiegła do dziecka i
porwała je w ramiona.
-
Mamusia, jesteś – powiedziała mała. – Tata. – Wyciągnęła rączkę do Ellingtona,
zapraszając go w ten sposób do uścisku. – Kocham was. – Przyłożyła delikatny
policzek do zarostu mężczyzny.
- My
też cię kochamy, słoneczko – wyszeptała przez łzy Rydel. – Mamusia tak strasznie
za tobą tęskniła, wiesz? Nie chcę cię więcej zostawiać na tak długo. –
Dziewczynka w odpowiedzi pokiwała główką, a kilka ciemnych kosmyków wysunęło
jej się z warkoczyka.
-
Siadajcie i opowiadajcie jak ostatni koncert – zarządziła Stormie. – Mamy jeszcze
chwilę czasu zanim usiądziemy do kolacji.
***
-
Umrę. Z. Przejedzenia – wystękał Ellington, siadając w salonie.
-
Mówiłam, żebyś tyle nie jadł – zganiła Rydel.
-
Żono moja, ty mi w nie gotowałaś przez rok. Mężczyzna głodnieje, a skoro tu
było tyle dobroci, musiałem wszystkiego spróbować.
- Ew!
Nie mów do niej „żono”. – wzdrygnął się Rocky. – Stary, możesz ją całować na
moich oczach, ale dla mnie Rydel to wciąż Rydel Lynch, a nie Ratliff. Co to
jest w ogóle za nazwisko? Ratliff – prychnął.
-
Skargi i zażalenia kieruj do własnego ojca. To on mi ją oddał w kaplicy. – Ell
pokazał przyjacielowi język.
-
Nadal nie wiem, jak mógł to zrobić.
Przez
sekundę obaj mierzyli się wzrokiem, po czym wybuchli gromkim i szczerym
śmiechem.
-
Och, to był piękny dzień – westchnął Riker, zajmując miejsce obok Rocky’ego na
kanapie.
-
Potrójny ślub był genialnym pomysłem. – Do rozmowy włączył się Ross. – Ale
umawianie się na ślub to co innego od planowania dzieci – dodał szeptem.
Riker
i Rocky spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a młodszy blondyn pokręcił głową,
śmiejąc się.
- Zgadzamy się co do tego, że rodzinę
trzeba powiększać. – Szatyn znalazł brata w kuchni, gdy ten popijał herbatę i
czytał jakiś szmatławiec. – Nie myślę o nas, ale o naszych dzieciach. Teraz
jest czas, kiedy Rebeka może zajść w ciążę. Potem nie zgodzi się szybko na
kolejne dziecko. Pomyśl. Gdyby się udało, razem obchodziliby urodziny, uczyli
się, chodzili na randki. Tak jak my.
- Zakładając, że obie urodzą synów –
mruknął blondyn.
- To się postaraj!
- Rocky, one nie są maszynami.
- To się nie dowiedzą. Uznają to za czysty
zbieg okoliczności. Nie mów, że nie podoba ci się ten pomysł. Widziałem błysk w
oku, kiedy wspomniałem o tym, że mogliby być jak my.
Riker westchnął, podniósł wzrok na
Rocky’ego i przez chwilę patrzył mu prosto w oczy. Wiedział, że brat nie
ustąpi, a jemu samemu nie wydawało się, żeby to był zły pomysł. Między nimi
były trzy lata różnicy i czasami im to przeszkadzało. Im mniejsza różnica
wieku, tym lepiej się z kimś dogadać.
- Jutro?
- Jutro.
Całował ją po smukłej szyi, dotykał każdego
milimetra jej skóry, doprowadzając ją do szału. Z impetem odłożył srebrną
paczuszkę na stolik, tak żeby widziała. Zaśmiała się tylko. Bycie modelką
ograniczało możliwości jej ciała. Przypomniała mu o tym, lecz on przypomniał
jej o złotej obrączce z wygrawerowanym „Zawsze i na zawsze”, która była dowodem
tego, że oddała mu całą siebie na całe życie.
- Musisz mi coś obiecać, Riker. – Ujęła
jego twarz w dłonie.
- Dla ciebie wszystko. – Pocałował ją w
czoło.
- Przysięgnij jeszcze raz, że nigdy nie
zaniedbasz przeze mnie R5.
Wspomnienia pierwszych tygodni, kiedy się
poznali, uderzyły w niego. Scena, koncert, Dzień Dziecka, bransoletka.
- R5 zawsze i na zawsze – wyszeptał z
powagą. – Tak długo, jak długo trwać będzie R5Family.
-
Żebyś ty widział ich miny, kiedy się okazało, że obie są w ciąży!
-
Żałuję, że mnie wtedy nie było. Akurat musiałem nagrywać ten film.
- Ej,
ale dobrze wyszło.
-
Wiem. Miałem cudowną partnerkę. Głupie opóźnienia samolotów. I to akurat w Wigilię!
– Wyrzucił ręce do góry. – Choć w sumie, można się było tego spodziewać.
-
Gdzie tak właściwie utknęła? Jeszcze w Australii?
-
Nie, nie. Była w Bostonie, kiedy dzwoniłem ostatni raz, już leci.
-
Sarah i te jej pomysły latania po świecie – wtrąciła Rydel, która akurat
podeszła do chłopaków. – Chciałam, żeby jechała z nami w trasę to nie.
-
Dells, ona tam kręciła film. To jej praca.
Sarah
Miller dotarła do Littleton dopiero następnego dnia. Z impetem odstawiła
walizki i szybko zaczęła ściągać z siebie lekki płaszczyk, do którego
przylepiły się liczne płatki śniegu. W domu panowała absolutna cisza, która
nieco ją zdziwiła. Weszła do salonu. Na kanapie siedział blondyn pogrążony w
lekturze. Wyczuwszy jej obecność, poderwał się gwałtownie.
-
Sarah! Kochanie, dlaczego nie zadzwoniłaś?! – Przytulił ją mocno.
-
Gdzie są wszyscy?
-
Poszli na lodowisko. Chłopaki nadrabiają czas z Danielem i Damienem, ucząc ich
gry w hokeja, a Rydel pewnie lepi bałwana z Dahlią. Zostałem i czekałem na twój
telefon. Dlaczego nie zadzwoniłaś? – powtórzył pytanie.
- Nie
chciałam robić kłopotu. W końcu od czego są taksówki? – zaśmiała się. Sięgnęła
do torebki, którą trzymała w dłoni, i wyciągnęła małe pudełeczko starannie
opakowane w żółty papier. – Wesołych Świąt, Ross. Przykro mi, że nie mogliśmy spędzić
Wigilii razem.
Na
miękkiej poduszeczce ułożony był zegarek, o którym już wcześniej wspominał.
Kąciki jego ust momentalnie się uniosły. Podbiegł do choinki i wyciągnął z niej
wąskie pudełeczko, po czym podał je brunetce. Srebrna bransoletka błyszczała, a
przywieszone do niej literki układały się w jego imię.
-
Żeby nikt nigdy nie zapomniał, że jesteś moja. - Po tych słowach przyciągnął ją
do siebie i mocno wpił w usta, za którymi tak bardzo tęsknił. – Jesteśmy tylko
my, mamy cały dom dla siebie.
-
Dopiero przyjechałam, a ty już chcesz mnie męczyć – zachichotała, lekko
uderzając go w klatkę piersiową.
- No
dobra, to idziemy na spacer.
Nie
było mowy o protestowaniu. Zarzucił jej płaszcz na ramiona, sam chwycił swoją
kurtkę, i wyciągnął ją prosto na zimne powietrze, choć błagała, żeby pozwolił
jej zostać i odpocząć. Ciągnął ją za sobą dobre piętnaście minut. Nie szli
nawet główną ulicą; weszli w las, a to oznaczało przeskakiwanie lub uchylanie
się przed gałęziami. W końcu zatrzymał się na niewielkim wzniesieniu. W dole
była woda. Lecz nie zwykła kałuża.
-
Gorące źródła – wyszeptała dziewczyna. – Po tylu latach nadal pamiętałeś, gdzie
się znajdują!
Ross
Lynch mógł zapomnieć teksty własnych piosenek, ale nigdy nie zapominał ważnych
dla niego miejsc. Odkryli te źródła z Sarah lata temu, kiedy dopiero co rodzice
pozwolili im wychodzić z domu bez opieki starszych. Bawili się. On był Robin
Hoodem, a ona lady Marion. Było to latem. Ross biegł, udawał, że ucieka przed
rycerzami, potknął się i wpadł prosto do wody. Sarah zaczęła się śmiać, zamiast
mu pomóc, więc za karę wciągnął ją. Z początku była wściekła, jednakże szybko
jej przeszło. Potem regularnie tu wracali, była to tylko im znana kryjówka.
Blondyn
zaczął po kolei zrzucać z siebie ubrania.
- Co
ty wyprawiasz? – zapytała zdziwiona.
- Zamierzam
popływać. I ty też. Rozbieraj się, bo inaczej sam cię wrzucę, a potem nie
będziesz mogła się ubrać w suche ubrania.
-
Jesteś nienormalny! – wybuchła śmiechem, ale szybko zdała sobie sprawę, że
chłopak mówi całkowicie poważnie. – Ross…?
Lecz
on nie słuchał. Zsunął bokserki i stanął przed nią tak, jak go stworzyła Matka
Natura. Był mróz, jego ciało szybko pokryła gęsia skórka.
- Nie
wejdę do wody, póki się nie rozbierzesz – oznajmił.
Nie
miała wyjścia. Ross zaczynał się trząść, martwiła się o jego zdrowie, toteż w
ekspresowym tempie zdejmowała z siebie kolejne warstwy. Kurtka, sweter, bluzka…
Wszystko lądowało na śniegu. Kiedy została w bieliźnie, zadowolony z siebie
blondyn wskoczył do gorącej wody. Nie pozostało jej nic innego. Wskoczyła.
-
Prawda, że przyjemnie? – Podpłynął do niej i oplótł ją.
-
Bardzo – przyznała. – Ross…
-
Shhh…
Złożył
na jej ustach namiętny pocałunek, a następnie przeniósł się na szyję. Był
delikatny, zmysłowy, muskał jedynie jej skórę, rozpalał ją. Ciepła woda
obmywała ich nagie ciała, dookoła wszystko okryte było białą kołderką, a z
nieba zaczęły spadać płatki śniegu. On jednak nie przestawał. Prawdziwa miłość
jest wtedy, kiedy mimo rozstania i upływu czasu nigdy nie zapomniało się o
drugiej osobie. Przy niej, dopiero przy niej i tylko przy niej, miłość zaczęła
mu dostarczać takich właśnie chwil dosłownego, wariackiego szczęścia, kiedy był
gotowy kochać się z nią w gorących źródłach pośród ciszy i bieli.
Z serii "Co było dalej na Always". Opowiada o losach bohaterów po kilku latach od wydarzeń z ostatniego rozdziału. Riker i Rocky
mają synów - Damiena i Daniela, a państwo Ratliff córkę - Dahlię. Czy zauważacie coś wspólnego, jeśli chodzi o tę trójkę? XD
Ślub
Ribeki, Rockelli i Rydellington odbył się tego samego dnia w tej samej
kaplicy. Dodatkowo Daniel i Damien mają tyle samo lat, jak się
domyślacie urodzili się tego samego dnia. Wszystko zgodnie z planem. :P
Czy
ostatnia scena nie jest przesadzona? Loffki ważna rzecz, muszą być, ale
mam wrażenie, że to... No nie wiem. Niestosowne. Źródła termiczne w
Littleton są oczywiście moją fantazją, ale tak to sobie wymarzyłam, aby
dwójka moich bohaterów "ten teges" w wodzie.
Usuwam Livland, więc przenoszę tu wszystkie one shoty. :)
xoxo
~Liv~