OS - Alone

#Riker
Śniadanie stało na stole. Talerz pełen oblanych syropem klonowym naleśników i gorące kakao. Od kilku miesięcy męczę się z wymyślaniem nowych przysmaków, aby tylko jadł. Omiotłem kuchnię smutnym wzrokiem. Gdzie jesteś mamo? Nie wierzyłem, że tak po prostu rodzice mogli nas zostawić. Kochali nas. Zawsze nas kochali. Nie zrobiliby nam tego. Cholerny lot w tropiki. W telewizji nadal nie podawali informacji o samolocie, którym lecieli. Rozbił się – to było pewne. Gdzie? Tego już nikt nie wiedział. A człowiek myśli, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach i serialach typu „Lost”. Nasi rodzice zaginęli. Tak, zaginęli. Nie umarli. Nie dopuszczałem do siebie tej myśli. Głęboko wierzyłem, że żyją i jeszcze kiedyś ich zobaczę. R5 przestało istnieć, a my się rozdzieliliśmy. Rydel została prawną opiekunką Rocky’ego oraz Rylanda i razem z Ellingtonem zostali w naszym wspólnym domu na obrzeżach Los Angeles. Ja wyprowadziłem się, zabierając ze sobą Rossa. Pierwsza rana na lewym nadgarstku i pierwsza paczka papierosów pod łóżkiem przekonały Rydel, że nie wytrzyma psychicznie. Nie mogłem pozwolić, by Rossa umieszczono w jakieś placówce. Zadecydowałem, że sam się nim zajmę. Oczywiście, utrzymywaliśmy kontakt na tyle, na ile mogliśmy. Założyliśmy z Rydel własną szkołę tańca, więc widywaliśmy się codziennie. Ellington pracował w firmie swojego ojca. Rocky poszedł na studia, a RyRy kończył szkołę. Tak samo jak Ross.
Westchnąłem i przełknąłem ostatni kęs swojego tostu, po czym udałem się do pokoju brata. Nie ustawiał budzika; nie zależało mu na wstawaniu do szkoły. Wszedłem i od razu skierowałem się do okien. Odsłoniłem żaluzje, wpuszczając styczniowe słońce. Blondyn poruszył się na łóżku, jęknął i naciągnął poduszkę na głowę. Czekając aż wstanie, zająłem się pobieżnym sprzątaniem. Podniosłem z podłogi przetarte dżinsy, które nadawały się tylko do wyrzucenia i zmiętą koszulkę. Z fotela przy biurku ściągnąłem czarną bluzę. Praktycznie się z nią nie rozstawał. Wyniosłem ubrania do łazienki i wróciłem. Sięgnąłem po kartki, zeszyty i książki rozrzucone na biurku w celu uporządkowania ich, chociaż trochę.
- Nie rusz – warknął, a ja podskoczyłem. Posłusznie odłożyłem rzeczy na miejsce.
- Wstań – Czy tylko ja słyszę błagającą nutę? 
- Nie chcę. – Teraz przyciskał głowę do poduszki i wpatrywał się w panele. – Nie chcę tam iść. Nie chcę.
- Rozumiem, ale nie mogę zostawić cię samego w domu. – Założyłem kciuki w szlufki spodni. – Coś może ci się stać. Wstań, bo naleśniki i kakao wystygną.
Mruknął coś pod nosem, ale odrzucił kołdrę. Usiadł na brzegu i przetarł twarz dłońmi. Siedział tak przez minutę, a w końcu wstał i udał się do kuchni. Przełknąłem ślinę, patrząc na czarną pościel. A gdzie się podziała ta żółta z samolocikami? Posłałem wielkie łóżko i przykryłem je szarym kocem. Uchyliłem jeszcze okno, by przewietrzyć pomieszczenie i dołączyłem do brata. Zabrał śniadanie do salonu, gdzie każdego ranka oglądał wiadomości. Nie mówił, ale ja wiedziałem, że czekał aż pewnego dnia powiedzą coś na temat samolotu rodziców. Czekał na zapewnienie, że ktokolwiek przeżył. Że o n i przeżyli.

Stałem przy drzwiach. Ross zapomniał segregatora z notatkami i pobiegł po niego. Zawsze był roztargniony. Od tych kilku miesięcy było z nim coraz gorzej. Jadł naprawdę niewiele, jedynie to, co naprawdę lubił, palił, a od czasu do czasu okaleczał się. W nocy nieraz słyszałem jak płacze. Proponowałem mu wizyty u psychologa, ale nie wierzył, że ktokolwiek mógłby mu pomóc.
Widząc go z plecakiem na ramieniu, uśmiechnąłem się, na marne licząc, że to odwzajemni. Po prostu minął mnie i wsiadł do samochodu. Zająłem miejsce kierowcy i ruszyłem. Pragnąłem z nim porozmawiać, ale włożył słuchawki. Nie podobała mi się muzyka, jakiej zaczął słuchać. Piosenki w stylu „La la satan” nie były w jego typie. Ale niczego mu nie broniłem. Zwalałem wszystko na dojrzewanie. Tłumaczyłem sobie, że on w ten sposób odreagowuje stratę rodziców.
Chodził do tej samej szkoły, co Ryland. Jednak w porównaniu do Rossa, Ryland był aniołkiem. Uczył się bardzo dobrze i nie stwarzał problemów. Zamknął się w sobie od zniknięcia rodziców. Niewiele mówił, ale dużo czytał.
- Daj mi dwadzieścia dolców. – Ross wyjął z uszu słuchawki.
- Masz lunch – pokręciłem głową.
- Jest zbiórka pieniędzy dla schroniska. Daj mi. 
Jak bardzo głupi jesteś, Riker? Uwierzysz w bajeczkę o pieskach w potrzebie? 
- Mogłeś powiedzieć wcześniej. Trzeba było kupić jakieś zabawki czy smycze – podałem mu pieniądze. 
Oczywiście, że uwierzysz. Tylko pamiętaj o przeszukaniu domu po powrocie z pracy. 
Nienawidziłem monologów wewnętrznych. Nienawidziłem siebie za uległość. To zawsze kończyło się tak samo – „oczywiście, Rossy, co tylko zechcesz”. Nie potrzebował pieniędzy na lunch, a szkolne opłaty zawsze załatwiałem przelewem. Podejrzewałem, że kupuje za nie papierosy albo alkohol, gdy zostaje u kumpla na noc. Niemal codziennie przeszukiwałem cały dom. Mniej więcej znałem jego skrytki. Papierosy i skręty paliłem w kominku, a żyletki od razu wyrzucałem na dno kosza. Wpadał w szał, gdy odkrywał brak tych rzeczy. Wrzeszczał na mnie, a później zakładał dresy i wychodził pobiegać. Najpóźniej wracał o dwudziestej drugiej. Któregoś dnia powiedziałem mu, że jeśli spóźni się choćby minutę dzwonię po policję i zgłaszam zaginięcie. Wyśmiał mnie i już następnego dnia złamał zakaz. Widziałem mord w jego oczach, gdy ja z tryumfem otwierałem drzwi policjantowi, który go trzymał. 
- Warto było? – zapytałem.
- Zrobiłeś ze mnie idiotę na oczach znajomych – warknął.
- Ja tylko się martwiłem i zgłosiłem zaginięcie. – Wzruszyłem ramionami, próbując powtrzymać uśmiech.
- Podszedł do mnie i powiedział, że zabiera mnie do domu, a jak mu powiedziałem, że nigdzie nie idę to chciał mnie skuć!
- Widać, że sumiennie wykonuje swoją pracę. – Pokiwałem głową z udawanym uznaniem. 

Ross trzasnął drzwiami samochodu, przy okazji przytrzaskując pasek plecaka. Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc jak szarpnięcie o mały włos nie zwala go z nóg. Zaklął i otworzywszy drzwi, uwolnił pasek. Chciałem powiedzieć mu kilka miłych słów na początek dnia, ale nie zdążyłem. Poza tym i tak nigdy nie słuchał. Zaczekałem aż wejdzie do budynku i odjechałem.

#Ross  
Nienawidziłem go za codzienne wiercenie mi dziury w plecach. Nie ufał mi. Słusznie. Gdyby nie to, że czekał aż wejdę, uciekałbym. Wolałem uczyć się w domu, ale moje kochane rodzeństwo uznało, że nie mogę całkowicie odciąć się od innych ludzi. Zadecydowali za mnie. Nienawidziłem ludzi. Dzielili się na tych, którzy wciąż mi współczuli oraz na tych, którzy uważali, że robię z siebie sierotę. Nie potrzebowałem współczucia, bo rozdrapywało ledwo zaschnięte rany. Natomiast z docinkami kompletnie sobie nie radziłem. Od razu zaczynało się we mnie gotować. Miałem ochotę rozwalić wszystko wokół. Ból fizyczny pozwalał zapomnieć o psychicznym. Przejeżdżałem żyletką po rękach albo biegałem do momentu, w którym nie czułem nóg. W szkolnej szafce trzymałem tabletki antydepresyjne, przeciwbólowe i takie na uspokojenie. Riker nie wiedział. Nie mógł wiedzieć, inaczej pozbyłby się ich. Wyrzucał wszystkie „groźne dla zdrowia” przedmioty. Ale nożyczki mógłby mi zostawić. Czasem jest to bardzo praktyczne narzędzie. Dziwne, że jeszcze nie zabronił mi kąpieli. Przecież mogę się utopić. Nie zależało mi na życiu. Bez rodziców było ono puste. Zbyt puste. Pchnąłem drzwi męskiej toalety. Jack już na mnie czekał. Skinęliśmy sobie głowami. Czarne włosy pozostawił w artystycznym nieładzie. Blada cera i podkrążone niebieskie oczy wskazywały, że niewiele spał ostatniej nocy. Ubrany był w czarne dżinsy, koszulę w szaro-białą kratę i znoszone trampki. Do lekcji zostało jeszcze kilka minut, więc mogliśmy się ujarać. Robiliśmy to już nie raz i jakoś do tej pory nikt nie zwrócił uwagi. Wręcz przeciwnie. Pani Davidson myślała, że jej nudna gadka na temat wojny secesyjnej mnie ciekawi. Zawsze siedziałem cicho niczym mysz pod miotłą. W rzeczywistości całkowicie odpływałem na nieznane wody. Błoga mina nie oznacza, że jestem grzeczny. Z historii szło łatwo. Ze ściąganiem, oczywiście. Daty zapamiętywałem bez problemu, a Jack uczył się reszty. Coś za coś. Ja mam w głowie daty – on wydarzenia. - Dziś wywiadówka. Mówiłeś Rikerowi? - A jak myślisz? - Ross, masz dwa zagrożenia. - Przestań. – Machnąłem lekceważącą ręką. - Znam angielski, więc na co mi jeszcze francuski? A nieznajomość mapy to nie koniec świata. - Powiedziała gwiazda, która przeżyła niejedną trasę. To gdzie leży Japonia? - Na wschodzie. – Zginiesz, jeśli się nie zamkniesz.  - Widzę postępy – oparł się o ścianę i wyciągnął skręty. – Serio, stary? Chyba nie zależy ci na zawaleniu tego wszystkiego? - Mi już się wszystko zawaliło – odpowiedziałem cicho. - Wciąż otaczają cię ludzie, którym na tobie zależy. Nie potrafisz tego uszanować, Ross. Riker robi wszystko, abyś tylko był szczęśliwy. - Tak uważasz?! Każe chodzić mi do szkoły, nie pozwala wracać po dwudziestej drugiej… - Gotuje tylko to, na co ty masz ochotę, kupił ci najnowszy telefon, laptop, iPoda, markowe ubrania. Co dostałeś na Gwiazdkę? Rolex Submariner? Nadal nic dla ciebie nie robi? Może i nie masz stałego kieszonkowego, ale wystarczy, że go poprosisz i od razu daje ci pieniądze. Czego ty jeszcze chcesz, Ross? Wiedziałem, że brat o mnie dbał, ale nie potrafiłem tego przyznać. Nie potrafiłem mu podziękować. Nie chciałem mu podziękować. Poniekąd uważałem, że musi być dla mnie miły. Ale z drugiej strony zaliczał się do grupy numer jeden. Sam, z własnej woli, chciał mi współczuć i pocieszać. Odpychałem jego pomoc. Oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej i to głównie z mojej winy.
Trwała przerwa przed ostatnią lekcją tego dnia. Wykładałem niepotrzebne książki do szafki i jednocześnie patrzyłem na plan. Obok mnie przeszedł Dominic – wróg numer jeden. Potrącił mnie i wcale nie przez przypadek. Nienawidził mnie, ale sam nie wiem, czemu. Nie było wyraźnego powodu naszych kłótni… Bójek. Chyba chodziło o to, że nauczyciele traktowali mnie łagodniej. - Masz problem? – Oddychaj, nie rzucaj się na niego, oddychaj.  - Mam – odkrzyknął z tym wkurzającym uśmieszkiem. – Co mi zrobisz? Poskarżysz się nauczycielce, sieroto? Głośno przełknąłem ślinę, mój oddech przyspieszył. Grupa numer dwa, czyli ci, którzy sprawiają, że nie mam ochoty dalej żyć. Nim się zorientowałem, co robię, Jack mnie przytrzymał. Szedłem w stronę Dominica. - Ross, uspokój się. Nie zwracaj na niego uwagi – przyjaciel patrzył mi prosto w oczy. - Oni nie umarli. - Wiem. Chodźmy na lekcje. Wyrwałem się Jack’owi. Zatrzasnąłem drzwiczki szafki, przerzuciłem plecak przez ramię i wyszedłem ze szkoły. Czułem, że na moje policzki wypływają rumieńce, a ciało zaczynało drżeć. Nie jestem sierotą. Jeszcze nie jestem. Nigdy nie będę, bo oni żyją. Przyspieszyłem kroku. Do domu nie miałem daleko. Riker mnie podwoził, by mieć pewność, że nie ucieknę. Ups! Jeszcze jedna lekcja. Trudno, nadrobię.  Klucze miałem w kieszeni, ale dłonie tak mi drżały, że nie mogłem otworzyć drzwi. Kiedy wreszcie się udało, rzuciłem plecak w kąt i osunąłem się na ziemię. Ukryłem twarz w dłoniach. Mam dość. Mamo, gdzie jesteś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by E(L)MO ღ