czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział XLIII cz.II


- Ktoś tu jest zazdrosny? – Ellington usiadł obok niej.
- Nie, znaczy… tak.
- To ich kuzynka Lori. Lepiej znana jako „Dziewczyna z teledysku do Love me” – zażartował.
- To jest Lori?!
- A co myślałaś? Że jakaś jego była?
- Właściwie to nie wiem, co myślałam, ale… Zrobiło mi się tak… hmmm… przykro.
Ratliff uśmiechnął się do niej życzliwie.
- Nie spędzasz świąt z rodziną? – zapytała nagle.
- To jest moja rodzina. Wiesz, Rockliff i Rydellington forever. Moi rodzice dotrą tu jutro wieczorem albo pojutrze rano. Kiedyś faktycznie rozstawaliśmy się na czas świąt, ale obecnie jesteśmy nierozłączni i wszyscy spędzamy święta w Littleton. A jak wyglądają twoje święta?
- Jeździmy do babci. Kilka razy zdarzyło się, że nie było świąt, bo rodzice pracowali i nie pozwolili mi jechać. To będą najlepsze święta w życiu!
- Cieszę się, a teraz lecę zobaczyć, co z prezentem dla Delly. Mam nadzieję, że się nie zgubił.
Brunet wstał i kierował się do Stormie, zapewne by zapytać gdzie ukryła prezent. Po drodze podszedł jeszcze do Rikera, który pochłonięty był rozmową z Lori. Odciągnął go trochę i szepnął.
- Ogranicz swoje stosunki z Lori.
- O co ci chodzi? Jesteś zazdrosny? Przecież masz dziewczynę…
- Ty też – spojrzał mu w oczy.
Blondyn od razu zrozumiał, przeprosił kuzynkę i podszedł do swojej dziewczyny. Chciał ją pocałować, ale nie zdążył, ponieważ do jadali weszli jej rodzice, a za nimi Mark. Dorośli zostali sobie przedstawieni, a dzieci przywitały się z tatą. Lori, która orientowała się w położeniu każdego z pokoi wskazała rodzicom Rebeki ich sypialnię. W tym czasie babcia Lynchów „zagoniła” wszystkich do stołu. Był on bardzo długi, ciągnął się przez całą jadalnię. Na Wigilii miało się pojawić kilkanaście osób: rodzice R5, rodzice Ellingtona, rodzice Rebeki, babcia Lynchów, rodzice Lori i Bauera, Rebeka, Lori, RyRy i oczywiście R5. Nic dziwnego, że na okrytym białym obrusem stole potrawy stały niemal jedna na drugiej, a to była tylko kolacja. Wszystko wyglądało tak elegancko, świątecznie i apetycznie.
- Siadajcie, dzieci – nakazywała babcia. – Rebeko, kochanie, jesteś strasznie chuda. Na pewno umierasz z głodu.
- Ale właściwie to ja… - próbowała powiedzieć, że nie jest głodna, ale starsza pani przerwała jej.
- Nie ma żadnego „ale”. Siadaj. Riker, w ogóle o nią nie dbasz – spojrzała z wyrzutem na zaskoczonego wnuka. – I ty też jesteś blady, wyglądasz marnie. Może ty jesteś chory?
- Babciu, nie jestem chory – ta jednak wcale go nie słuchała.
Jak na starszą osobę była bardzo żwawa, biegała od krzesła do krzesła, donosiła potrawy. Nie pozwoliła Rebece samej nałożyć sobie jedzenia, zamiast tego nalała jej gorącego rosołu. A następnie włożyła jej piure, surówkę i duże, pieczone udko kurczaka.
- Rik, ja tego nie zjem – szepnęła. – Najadłam się samym rosołem.
- Udawaj, że jesz, a ja zaraz coś wymyślę – kiedy Bekah udawała, że zajada się obiadokolacją blondyn zwrócił się do siedzącego obok brata. – Rocky, jesteś jeszcze głodny? W sumie to było głupie pytanie, ty zawsze jesteś głodny.
- Nawet nie myśl, że zjem za ciebie – popatrzył surowo na brata.
- Nie spodziewałem się – mruknął. – Rebeka już się najadła, a poza tym nie lubi mięsa…
- Ten kurczak jest pyszny! Daj jej talerz, ale tak żeby babcia nie zauważyła.
Chłopcy „przemycili” jedzenie z talerza na talerz, kiedy babcia była w kuchni, a jak wróciła to pochwaliła Rebekę. Raz miała ją za niemal dorosłą i gotową do małżeństwa, a teraz traktowała ją jak pięciolatkę w przedszkolu, którą trzeba chwalić za zjedzenie obiadu.
Po kolacji dorośli zajęli się sprzątaniem, a młodzież udała się do pokoi na piętrze. Rebeka zabrała ręcznik i pobiegła wziąć szybki prysznic. Dopiero po wyjściu z wanny zorientowała się, że zapomniała o piżamach. Mając nadzieję, że tylko Riker jest w pokoju, owinęła się szczelnie ręcznikiem i wyszła. Blondyn leżał na łóżku i stroił gitarę. Gdy ją zobaczył wciągnął głośno powietrze i odłożył instrument. Otulona białym ręcznikiem, który sięgał jedynie do połowy ud, z mokrymi włosami, które falami opadały na ramiona, wyglądała na jeszcze delikatniejszą i bezbronną. Uśmiechnęła się nieśmiało i przeszukiwała walizkę.
- Jejku! Pakowałam się tak szybko, że zapomniałam o piżamach.
- Wiesz, mi nie będzie przeszkadzać, jeśli będziesz bez nich…
- Ha ha… Jest za zimno.
- Chcesz moją koszulkę albo bluzę?
- Ale taką, która nie pachnie proszkiem tylko tobą – uśmiechnęła się słodko.
Chłopak wyciągnął z walizki błękitną bluzę bez kaptura i podał jej. Założyła ją w łazience i wróciła, a wtedy on poszedł się umyć. Pościel była zimna, więc kiedy Rebeka się nią okryła, przeszedł ją dreszcz. Wyskoczyła z łóżka i podeszła do okna. Padał gęsty śnieg. Widok rozciągał się na lodowisko i kilka innych domków. Westchnęła rozmarzona. Nagle poczuła męskie dłonie na tali. Riker przygryzł płatek jej ucha.
- Dlaczego nie jesteś w łóżku?
- Bo mi zimno i czekam na ciebie.
Zręcznie wziął ją na ręce i ułożył na łóżku jak prawdziwą królewnę. Przytulił ją mocno i śpiewał One last dance, aby szybciej zasnęła. Gdy upewnił się, że odpłynęła do krainy Morfeusza, sięgnął po jej telefon. „Tylko żeby się nie obudziła. Jasna cholera, idioto, to, co zamierzasz zrobić może mieć wpływ na najważniejszą rzecz w twoim życiu. Gdzie ona ma jej numer?” – Riker przeszukiwał kontakty swojej dziewczyny, by znaleźć ten jeden, bardzo istotny. „No i jest”; zapisał numer na swoim telefonie i już miał odkładać, kiedy…
- Co robisz? – zapytała przebudzona Rebeka.
- Ja…emm… - wahał się nad sensowną odpowiedzią. – Sprawdzałem godzinę, a nie widziałem swojego telefonu – mówił szybko.
- W porządku. Nie mam nic do ukrycia. Oprócz tysiąca twoich zdjęć, na których jesteś bez koszulki – zachichotała. – Przytul mnie i chodźmy już spać.
- Nie jestem aż tak śpiący. Wolałbym porobić coś innego – westchnął.
- Wiem, co krąży po twojej główce, ale nie dziś – cmoknęła go w policzek.
- I kto tu jest zboczony? – spojrzał na nią rozbawiany. - W ogóle o tym nie myślałem, chociaż… Skoro już wspomniałaś…
- Nie w domu pełnym ludzi, Rik!
„Tak naprawdę nigdy, póki nie jesteś dorosła” – dodał w myślach, ale nie powiedział tego na głos tylko objął ją ramieniem.

*
To było okrutne, ale brunet po prostu nie mógł się powstrzymać.
Stał nad łóżkiem śpiącej pary i zastanawiał się nad pobudką. „Wiadro zimnej wody? Śnieg? Nie, nie będę aż tak wredny”.
- WSTAAAAAAAWAĆ!!! – wydarł się na cały dom i skoczył między nich. – Jest taka ładna pogoda, świeci słońce, śnieg do kolan i temperatura jakieś minus piętnaście! WSTAWAJ!!! – potrząsnął bratem. – Gramy w hokeja! Wstawaj!!
- ROCKY!!! Zamorduję cię! – blondyn zrzucił go z łóżka.
- Popieram! – dziewczyna spojrzała na przyjaciela morderczym wzrokiem.
- Co wy w nocy robiliście, że masz bluzę Rikera?
- Boszszszeee… Rocky, idź stąd. Nic nie robiliśmy, po prostu zapomniałam piżam. Która jest godzina?
- Ósma trzy – odparł z szerokim uśmiechem. – Wstawajcie, bo nie zawaham się przynieś śniegu.
Riker przewrócił się na brzuch i nakrył głowę poduszką, natomiast Rebeka zaczęła rzucać poduszkami w bruneta i wyganiać go z pokoju. Na nic się to nie zdało, bo Rocky złapał ją, przerzucił sobie przez ramię i wyszedł z pokoju. Szarpała się i okładała go pięściami, lecz ostatecznie chłopak mocno ją trzymał i nic nie mogła zrobić. Zszedł z nią do jadalni i usadził przy stole.
- Was też obudził? – zapytała Lori nalewając sobie gorącej herbaty.
- Niestety – przetarła zaspane oczy. – Ciebie też tak przyniósł?
- Nie, znam go, więc wiedziałam, że jeśli nie zejdę z własnej woli to zaciągnie mnie tu siłą. Czekam, aż zajmie się sprowadzeniem Rossa.

#
- Brady, wstawaj! – krzyczał do ucha blondynkowi. – A, nie! Brady lubił serfować! Austin, wstawaj!
- Nie nazywaj mnie tak!!! – przewrócił się na drugi bok i mocniej nakrył kołdrą, która po chwili powędrowała do góry. – Oddawaj to, idioto! Zimno mi!!! Maaaaaaaaamooooo!!!
- Wstawaj!
- NIE!!! Przeliterować ci?! N-I-E!
- Austinie Monico Moon, nakazuję ci wstać!!!
- Przestań mnie tak nazywać! – bulwersował się. – Idź budzić innych, Rika na przykład.
- On jest za dobry w hokeja, więc nie musi wstawać. Ja chcę grać! Wstawaj! – zaczął wystukiwać dłońmi rytm na ramieniu brata.
- Oddawaj kołdrę i wynocha! Idź po Ellingtona!
- On już nie śpi. Ogarnia się w łazience. No weź, Rossy! Ross, Austin, Monica, Brady!!! Na które imię w końcu reagujesz?
- Na żadne! Nie ma mnie!
- Ale ty jesteś tępy. Przecież i tak cię widzę. Trudno, jak nie chcesz po dobroci to pozostaje jedno…
Złapał go mocno za rękę i pociągnął aż z hukiem wylądował na podłodze. Następnie złapał drugą rękę i w ten sposób ciągnął go aż do schodów.
- Jakieś ostatnie słowo, bo nie gwarantuję, że nie ucierpisz? – zapytał ze złośliwym uśmieszkiem.
- Odwal się, Rocky! Puść mnie! – zaczął się szamotać.
- Jakie to piękne, że moje imię wypowiadasz przed upadkiem – udawał wzruszonego. – To i tak cię nie uratuje.
Pchnął go i Ross runął ze schodów. Na szczęście były proste i wyłożone miękkim dywanem. Mimo to, wylądował cały obolały.
- Już wstaję – jęknął zrezygnowany.
- Wiedziałem, że się jakoś dogadamy. Ale tak w ogóle to nic ci nie jest, prawda? Testowaliśmy to wczoraj z Ratliffem i wywnioskowaliśmy, że to całkiem bezpieczne – stanął nad nim i wyciągnął „pomocną” dłoń.
Blondyn wstał z jego pomocą i przeciągnął się. Trochę bolały go plecy, ale tak poza tym czuł się świetnie. Wrócił do pokoju i ubrał się w zieloną koszulkę z Holliestera oraz grube spodnie. Miał zamiar jedynie zjeść śniadanie, a potem pędzić na lodowisko. W podskokach zszedł do jadalni, gdzie była już większość towarzystwa. O dziwo, to właśnie męska część była ogarnięta. Lori krzątała się w czerwono-niebieskich piżamkach z reniferkami, w grubych skarpetkach, a włosy związała w luźnego koczka; Rydel miała na sobie różowe piżamy z Hello Kitty i kapcie z głowami pandy, włosy luźno opadały na ramiona; Rebeka siedziała tak jak przyniósł ją Rocky, czyli w koszuli swojego chłopaka z rozpuszczonymi włosami.
Na śniadanie zjedli sałatkę jarzynową, bo tak było najszybciej. Chłopcy chwycili łyżwy, grube rękawice oraz kije hokejowe i wybiegli na zewnątrz, zostawiając dziewczyny ze sprzątaniem.
                    
Żyjecie jeszcze? Pewnie Was zanudziłam, 1623 słowa, a zwykle piszę 1000 xD

9 komentarzy:

  1. Zyjemy, zyjemy :)
    Obyt jak najwiecej dlugich rozdzialow, bo fajnie sie czyta (troche gorzej jak ktos stoi nad toba i cos mowi, ale na to nie masz wplywu xD)
    Swietny rozdzial! ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uffff... A już się bałam. Ciężko czytać, a jeszcze ciężej pisać, gdy ktoś co chwila ci przerywa xd
      Dziękuję Kochana :****

      Usuń
  2. Myślałam, że będę pierwsza... Eh no nic, może następnym razem...
    JA CHCĘ GWIAZDKĘ! TERAZ! xD
    Rozdział super, niezwykły, niesamowity! Babcia Lynch to normalnie moja babcia z krwi i kości ;D Hahahaha uwielbiam Rocky'ego, po prostu uwielbiam! <33
    Kocham tego blogaa, niecierpliwie czekam na nexta!
    Buziaki:***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też chcę gwiazdkę xD
      Hahahahahahhahahahahhaha Babcia Lynch jest super. Rocky - the best. W rozdziałach brakowało mi trochę Rockliff'a, dlatego w tym rozdziale jest Elluś na początku, a potem Rocky :D
      Cieszę się, że Ci się podoba. Ja też kocham Twojego bloga :****

      Usuń
  3. Hahahahaahahahahahah biedny Ross xD. Hiper rozdział
    Piszesz takie świetne rozdziały, że brakuje mi już przymiotników :) :) <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziewczyno! Ten rozdział, jest meega! :* Ogólnie, nie lubię komentować, bo nie dość, ze nie wiem zbytnio co napisać, to jeszcze mi się nie chce, ale dzisiaj skomentuje, bo jesteś niesamowita! :*<3 Blog -cud! :* Jakbyś miała ochotę proszę zajrzyj do mnie -blog wraca! :* http://r5-amazing-love.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku dziękuję Ci bardzo, Kochana :***
      Oczywiście, wpadnę na bloga :****

      Usuń
  5. Ja chcę święta!
    PS: Też spędzam gwiazdkę w Zakopanym :D

    OdpowiedzUsuń

Layout by E(L)MO ღ